Miałam chyba z szesnaście lat, kiedy starą, zapakowaną do granic możliwości ludźmi i sprzętami, poniemiecką „Beemką” wyjechaliśmy na wakacje. Tata i mama na szerokich, aksamitnych, wzorzystych przednich kanapach, ja, moja siostra, gosposia Renia i wielki wilczur z tyłu. Na dachu namioty, poduszki, miednice i wędki, o które szybko wyluzowaliśmy, bo na pierwszym postoju nam je ukradziono. Wyjechaliśmy w Polskę. Jak zwykle trochę Mazury, które uwielbiał tata i trochę morze, które z kolei wielbiła mama. Renia, gosposia, dość szybko nawiązywała znajomości, więc i o nią robiło się na pewnych etapach podróży luźniej.
Któregoś dnia postanowiła wybrać się na ówczesną dyskotekę, czyli tzw. „dechy”. Wymyśliłam ochoczo, że ja też. Renia użyczyła mi swoich kosmetyków, plułam na twardy tusz, potem obmalowałam nim oczy i szminką usta. Myślę, że wyglądałam koszmarnie, skoro mój tata, który nigdy nie zauważał, że mama przefarbowała włosy lub założyła nową sukienkę ( były to szczegóły, które umykały mu z pola widzenia) zareagował bardzo ostro i kazał mi ten malunek zmyć. Oczywiście wykrzyczałam, że tego nie zrobię więc tata ściągnął swój dyżurny pasek (którym nigdy nie oberwałam) i zaczął mnie gonić. Wskoczyłam do jeziora. Byłam w kostiumie, tata w długich, opadających spodniach. Zanurzałam się coraz głębiej, a on oszczędzał swoje spodnie, w których zapewne miał portfel. Stał więc do poziomu swoich podwiniętych spodni, a ja nic sobie z jego krzyków nie robiłam. Znudzona tą sytuacją zmyłam w jeziorze oczy i nadąsana, nieszczęśliwa wyszłam na brzeg.
G. B. Shaw napisał: „ Wszystko, co młodzi mogą zrobić dla starych, to ich oburzać i utrzymywać w pogotowiu”.
Zawsze lubiłam smarowidła. Wtedy smarowałam się po kryjomu Reni zjełczałym kremem, chyba, że udało mi się podebrać mamie krem, na owe czasy z wysokiej półki.
Dzisiaj „smakuję” zapachy, konsystencję i świeżość, którą gwarantuje mi firma BingoSpa.